literature

Chlopiec z gitara

Deviation Actions

MyWordsItsMe's avatar
By
Published:
329 Views

Literature Text

Jedyne co pamiętałem z ostatniej nocy to kolacja i samotne alkoholizowanie się przy wtórze smutnych piosenek. Second chances they don't ever matter, people never change... słowa piosenki towarzyszyły pobudce. Słuchawki wciąż tkwiły w uszach, a kable zakręciły się wokół mojej szyi. Warcząc i złorzecząc zerwałem je i odrzuciłem daleko od siebie.
Głowa mnie bolała, jednak nie był to najstraszliwszy z moich kaców. Nie było syndromu trampka w ustach, a i równowagę utrzymywałem bez większych problemów.
Ociężałym krokiem ruszyłem do łazienki. Zrzuciłem przepocone ciuchy i niczym zombie poczłapałem pod prysznic. Nim zdążyłem dobrze namoknąć, gdy rozległo się pukanie do drzwi.
-Nataniel jesteś tam? - to była Iza.
-Tak.
-Masz gościa.
-Dzięki - zawołałem, po czym dodałem pod nosem - kogo diabli niosą...
Okręciłem się ręcznikiem i przemaszerowałem do swojego pokoju, pozostawiając mokre ślady stóp. Na moim łóżku siedział Rafał, w rękach obracając pustą butelkę.
-Ratunku zboczeniec! - zawołałem w stronę schodów, zamykając za sobą drzwi.
-Wyżłopałeś sam, całą flaszkę opoju! Jak mogłeś?! - dramatycznie unosząc butelkę.
-Oj...czepiasz się. W ogóle co ty tu robisz?
-Jesteś teraz inwalidą, a ja będę twoim opiekunem. Chodź za to spożycie...-butelka zakołysała się w jego dłoni. - Co się stało?
Spoglądał na mnie podejrzliwie, a ja wiedziałem, że bez szczegółowego przesłuchania się nie obędzie.
-Daj mi chwilę. Ubiorę się i możemy iść. Po drodze wszystko ci opowiem.
Rafał skiną i wyszedł z mojego królestwa.
Coś mnie podkusiło aby ubrać dziś na T-shirt koszule w kratę do tego czarne, dżinsowe spodnie. A tym czymś była zwykła zawiść. Byłem po prostu przekonany, że im lepiej będę wygląd tym łatwiej pójdzie mi rozmowa z Grudzkim. Ten człowiek mnie po prostu zawstydzał. Szara marynarka z podkoszonymi rękawami dopełniła dzisiejszego stroju. Spoglądając na siebie w lustrze, musiałem przyznać, że wyglądam nieźle. Byłem dość wysoki, jak na swój wiek. Czarne włosy, niby to niedbale sterczały we wszystkie strony. Jest okej, dam radę.
To Rafał był niezrównanym mówcą. Potrafił tak człowiekowi dogadać, że brakowało tchu, natomiast z drugiej strony był świetnym komplemenciarzem. Nie był świnią, ale czasem korzystał ze swojego uroku. Był delegatem klasy gdy trzeba było przełożyć sprawdzian lub gdy chcieliśmy zorganizować jakiś wyjazd. Niewielu mogło się przeciwstawić jego charyzmie. On sam, gdy ktoś gratulował mu owego talentu uśmiechał się tylko, nie komentując.
W przedpokoju Rafał błyszczał swoją elokwencją. Iza zaśmiewała się do łez, z historii którą właśnie usłyszała.
-Nataniel, nareszcie jesteś - zawołała ocierając łzy. - Twój kolega opowiadał mi właśnie, jak się poznaliście. Istne diabły!
-Tak, perspektywa zmasakrowania przez pozbawionych poczucia humoru typów była taka zabawna...
-Coś ty się tak wystroił? - wpadł mi w słowo Rafał. - Czuję się przy tobie jak łachmaniarz. - Mocno powiedziane
-A tak jakoś...dobra zbierajmy się!
Niespodziewanie rozległo się pukanie u drzwi wejściowych. Gdy je otworzyłem ujrzałem profesora Sebastiana Grudzkiego. Miał zamglony wzrok, usta mu drży. W nienagannej sylwetce czaiło się coś dzikiego. Po raz kolejny w jego obecności poczułem się niepewnie.
-Dzień dobry - przywitałem przybysza, nie uchylając jednak drzwi - co pana do mnie sprowadza?
-Witam - odparł. Za swoimi plecami poczułem ruch. - Dowiedziałem się, że będziesz dziś w szkole. Pomyślałem więc, że mógł bym cię podwieźć...
-Nie ma takiej potrzeby - chłodny głos Izy przerwał mu. Poczułem jej dłoń na moim ramieniu. - Nataniel ma już transport.
Zrobiło mi się głupio. Niby niepotrzebnie się fatygował, ale można było mu to jakoś łagodniej wyjaśnić. Zwłaszcza, że to dzięki niemu mogę tu teraz stać.
-Iza...to jest mój nauczyciel, Sebastian Grudzki. To on znalazł mnie i wezwał pomoc, tamtego wieczora - rzekłem na jednym tchu, spoglądając na Izę. Wyraz jej twarzy nie zmienił się ani trochę. Bystre oczy wbiła w Sebastiana, dłoń nieco mocniej zaceniła na moim barku.
-Wiem. Miałam już...przyjemność poznać tego pana. Dziękujemy! - to ostatnie rzuciła do Grudzkiego, zamykając mu drzwi przed nosem.
-Co to miało być?! - warknąłem, spychając jej dłoń.
-Nic. Masz przecież z kim jechać, nie? - po tych słowach złapała płaszcz i wyszła na zewnątrz.
-Rozumiesz coś z tego? - skołowany zwróciłem się do Rafała. Jego mina była odzwierciedleniem mojego stanu. Nie wiedziałem, czy mam się śmiać czy płakać.


Wciąż nie czułem się najlepiej to fakt, ale reakcja znajomych na mój widok była oszałamiająca. Zupełnie jakby byli przekonani, że już za moment odpadną mi kończyny. Każdy zagadywał, oferował pomoc. Przyznaję, nie miałem pojęcia, że tylu ludzi mnie zna. Większość kojarzyłem z twarzy, inni przedstawiali mi się jednak ich imiona szybko wylatywały z głowy. Zażenowanie mieszało się we mnie z jakimś dziwnym uczuciem które nakazywało mi robić głupie grymasy i rzęzić "nie jest najgorzej". Czyżby próżność całkiem strzeliła mi do tego pustego łba?
Rafał, który wiernie mi towarzyszył i nie odstępował mnie na krok ledwo powstrzymywał wybuch śmiechu gdy kolejna znajoma aprobowała moją osobę. Czułem się, jak jakiś aktorzyna z tym, że żadna ze znanych mi gwiazd nie zatrudnia chichrających się ochroniarzy.
Obecność płci pięknej nie poprawiała sytuacji. Nie dość, że strzelała mi palma to jeszcze Rafał dostawał małpiego rozumu i zaczął snuć wyimaginowane historie dotyczących mojego wypadku. W pewnym momencie opowieść osiągnęła tak niewyobrażalnej akcji, że gdyby nie dzwonek obwieszczający początek zajęć, to stał bym się pogromcą smoka i kawalerii naćpanych ogrów. Zdyszani, roześmiani znaleźliśmy się pod drzwiami klasy.
-Człowieku masz teraz takie branie, że grzechem było by z tego nie skorzystać. No i już wiem skąd ten strój. Bystrzak z ciebie - Rafał pogroził mi palcem szczerząc się jak głupek, po czym otworzył drzwi.
Grudzki już był w klasie. Wyglądał inaczej, niż zapamiętałem go z porannej scenki w drzwiach domu. Twarz emanowała spokojem, usta zgięte miał w lekkim uśmiechu. Mówił coś, jednak przerwał widząc nas. Jego spojrzenie zmierzyło Rafała i przez dłuższą chwilę zatrzymało się na mnie.
-Meldujemy się panie generalnie - zasalutował Rafał.
-Siadajcie.
-Ja, Herr General!
Grudzki nie skomentował.
-Zapiszcie temat ze strony trzydziestej czwartej i przeczytajcie wprowadzenie.
Teraz zrozumiałem, jak musi się czuć lustro. Dwadzieścia cztery pary oczu wpatrywały się we mnie, czułem na szyi ich wzrok. W miarę szybko wszyscy zabrali się za wykonywanie poleceń nauczyciela.
Byłem zaskoczony zachowaniem Sebastiana. Jeszcze parę godzin wcześniej odwiedza mnie w domu, proponując podwózkę wyglądając przy tym, jakby był na haju, a teraz  zupełnie naturalnie posyła nas do ławki jak przystało na nauczyciela. Nie miałem wyjścia, musiałem z nim pogadać.
Tak w sumie to byłem zaskoczony, że człowiek w jego wieku uczy chemii. To stanowisko zawsze kojarzyło mi się ze stereotypem faceta w podeszłym wieku, w szarym, spranym swetrze i spodniach od garnituru. Duże, okrągłe okulary z grubymi szkłami dopełniały ten obraz. Kiedy on skończył studia? Koleś musiał być jakimś kujonem-geniuszem, z resztą kto normalny studiuje chemię?
Do końca lekcji przepisywaliśmy wzory z tablicy na zmianę z pisaniem dyktowanych przez Grudzkiego notatek. Ani razu jednak nie zaszczycił mnie spojrzeniem. Gdy dzwonek rozbrzmiał, nauczyciel podał pracę domową, jednak nie skupiałem się nad tym co mówi. Szybko zapakowałem notatnik i ruszyłem do jego biurka.
Ku mojej radości, Grudzki wcale nie pakował się w pośpiechu, nie wyglądał też na człowieka który ma zamiar ewakuować się przez okno. Powoli, starannie zbierał papiery, układając je w teczce.
Dałem Rafałowi znak, żeby poczekał na mnie pod klasą. Gdy zamknął za sobą drzwi, Grudzki wciąż wbijał wzrok w dokumenty.
Odchrząknąłem.
-Mogę panu zabrać chwilkę?
-Już to robisz - odparł, spoglądając na mnie pierwszy raz od początku lekcji.
Cóż za cięta riposta!
-Przepraszam. Chciałem panu podziękować...Dziękuje panu za uratowanie mi życia - Jak to patetycznie brzmi!
-Nie ma za co - odparł.
-Nie ma za co mówi pan... -  poczułem się co najmniej urażony - to skoro to takie nic, to po co pan się fatygował? Mogłem się tam wykrwawić i był by święty spokój.
Uśmiechnął się, a ja znów miałem ochotę mu przywalić.
-Może i masz racje - wypalił, a mnie zamurowało.
-Super...cieszę się, że wszystko sobie wyjaśniliśmy.
Odwróciłem się i wyszedłem z klasy przyspieszając kroku. Rafał widząc, że nie zamierzam się zatrzymać ruszył za mną. Przez moment pomyślałem o ucieczce na strych ale zrezygnowałem. Za dużo ludzi, się tam teraz kręciło. Nie odwracałem się lecz wiedziałem, że jest ze mną Rafał. I zawsze miałem tą pewność. No chyba, że chciałem go zgubić.
Szybka przebieżka po schodach, skręt w lewo, znowu schody w dół i stołówka. Długa, pogrążona w bieli sala pełna była uczniów. Po drugiej stronie było wejście dla personelu i choć wiedziałem z jakimi konsekwencjami się to wiąże pchnąłem drzwi i zbiegłem schodami prowadzącymi na tyły szkoły.
Na placu stały samochody obsługi kuchni, kilka kontenerów na śmieci oraz z niewiadomych przyczyn w plastikowej, czerwonej donicy, roślina o czerwonych kwiatach. Nie rozglądałem się nadal, jednak przyspieszyłem kroku wbiegając w drużkę miedzy drzewa otoczone siatką.
Gdy uznałem, że dostrzeżenie mnie z tej odległości jest niemożliwe, z kieszeni wyjąłem paczkę papierosów po czym odpaliłem jednego.
-Dzięki ci łaskawcze, że pozwoliłeś mi się dogonić. - Rafał usiadł obok mnie na trawie, dysząc ciężko.
-Daj zajarać - dodał po chwili.
-Nic z tego. To moja głupota, tobie się nie dam truć.
-Pieprzysz durnoty. - Widząc, że nie żartuję rzucił się na mnie przygniatając mnie do ziemi. Był o wiele sprawniejszy ode mnie. Lata gry w piłkę i choć obecnie już nie chodził na treningi bo przerzucił się na sztuki walki to każdy bójka z nim kończyła się dla mnie niepowodzeniem.
Z kieszeni moich spodni wyszarpał paczkę.
-Dziękuję panu bardzo za współpracę - rzekł odpalając papierosa.
-Proszę - odparłem zaciągając się. - Wiesz, że nie powinieneś palić, masz zawody do wygrania.
-A ty masz życie od przeżycia - skwitował, ostentacyjnie wypuszczając dym. - Co ci powiedział Grudzki?
Na wspomnienie nauczyciela, krew napłynęła mi do twarzy.
-Uznał, że może i faktycznie niepotrzebnie mnie ratował - wyplułem z siebie, depcząc peta i sięgając po kolejną fajkę.
-Pleciesz, to belfer. Mówienie czegoś takiego...to nie leży w ich naturze. Oni niosą prawdę i zrozumienie - ostatnie zdanie, powiedział kpiarskim tonem.
-Czy ja mówiłem, że on jest normalny?
Na to retoryczne pytanie nie otrzymałem niechcianej odpowiedzi. Generalnie nie usłyszałem żadnej odpowiedzi. Natomiast za plecami usłyszałem szelest, odwróciłem się więc odruchowo.
-No chłopaki, trzeba było i mnie wołać!
Tak, dyrektor zawsze potrafił być sarkastyczny.

Wszystko potoczyło się lawinowo i według schematu.
Najpierw zabrał nas do swojego gabinetu, następnie rozpoczęła się tyrada o szkodliwości palenia. Wjazd na poczucie własnej wartości (Tacy inteligentni, zdolni chłopcy, a takie durnoty robicie), wrzask mający uświadomić nam w jakim dole się znaleźliśmy później znów biadolenie o naszej złej postawie.
Po tym było przepowiedzenie nam przyszłości skończonych nieudaczników i pod sklepowych żuli. Następnie groził nam policją, a w rezultacie piekłem i karą za grzechy. Lecz dopiero gdy stwierdził, że wzywa rodziców, przestaliśmy się śmiać.
Najpierw pojawili się rodzice Rafała. Nie byli absolutnie zdziwieni moim udziałem w sprawie. Wręcz przeciwnie. Gdy Pani Monika, weszła do gabinetu dyrektora odetchnęła z ulgą i wypowiedziała sakramentalne "baranie łby".
Zarówno mój ojciec, jak i jego rodzice byli przyzwyczajeni, że jak jeden coś przeskrobał to i drugi brał w tym udział.
Pogadanka zaczęła się od początku z tym, że teraz staraliśmy się zachować powagę. Dyrektor z tą jego twarzą przypominającą twarz buldoga i łysą czaszką stawał się coraz czerwieńszy. Gdy stracił dech i zaczął z trudem łapać powietrze, myślałem, że się przekręcę ze śmiechu. Jednak przed wybuchem ocalił mnie ojciec, który wszedł do gabinetu bez pukania.
Przywitał się tylko z dyrektorem i rodzicami Rafała po czym razem z nami wsłuchał się w umoralniającą przemowę dyrektora. Gdy wreszcie skończył wszyscy byliśmy jednakowo zmęczeni. Oznajmił, że będziemy mieli obniżoną ocenę z zachowania, a nad dodatkową karą jeszcze się zastanowi.
Dopiero gdy wyszliśmy z gabinetu, pojąłem wagę sytuacji. Rodzice świecili przed nami oczami, bo zachciało mi się wściekać na Grudzkiego. No właśnie, to wszystko jego wina! Gdyby mnie nie zdenerwował to nic by się nie wydarzyło!
Mogłem myśleć co tylko chciałem, jednak tak naprawdę nic mnie nie usprawiedliwiało. Jeszcze wciągnąłem w to wszystko Rafała, a było mi tym bardziej głupio bo jego rodzice nie olewali go i związanych z nim problemów tak, jak robił to mój ojciec ze mną.
Kroczyłem ramię w ramię z Rafałem, za nami szli rodzice. Spoglądałem na niego i nie mogłem uwierzyć własnym. On się uśmiechał. Wyszczerzył zęby i widziałem po jego minie, że ledwo tamuje napływającą wesołość. I w mgnieniu oka, zupełnie niespodziewanie udzieliła mi się jego wesołość. Nie wytrzymał. Rykną niepohamowanym śmiechem i to wystarczyło żebym do niego dołączył.
Natarliśmy na siebie próbując pomóc sobie w utrzymaniu równowagi, jednak szybko okazało się, że to był głupi pomysł. Padliśmy na chłodne płytki, tuż przy sali biologicznej i rechotaliśmy bez możliwości powstania, jak rażeni gromem.
Przez załzawione oczy nie dostrzegłem reakcji naszych rodziców, natomiast reakcja Rafała była wciąż bardzo silnie odczuwalna. Pod ręką czułem jego trzęsące się zwłoki. Czułem, że jestem czerwony na twarzy, z trudem łapałem oddech i śmiech przechodził w przerywane rzężenie.
Gdy już byłem w stanie oddychać usiadłem na posadce, opierając się o ścianę. Rafał zrobił to samo. Pani Monika ukryła twarz w dłoniach, natomiast panowie spoglądali na nas zdezorientowani.
Rafał spojrzał na mnie, drżące usta skrywał pod ręką lecz oczy wciąż ciskały radosne iskry. Złapano nas na paleniu, byliśmy na dywaniku u dyrektora, a chwilę później wylądowaliśmy na podłodze korytarza szkolnego śmiejąc się z nie wiadomo czego. Napięcie i stres wyparowały choć sytuacja była dość żenująca.
Niespodziewanie Pani Monika wydukała przez rozedrgane usta.
-Ja, chłopcy naprawdę nie wiem co wy jaraliście, ale błagam dajcie mi adres do waszego dilera!
Wylądowałem na ramieniu Rafała, męczony nawrotem głupawki.


-Przepraszam - było to pierwsze słowo które przerwało panującą miedzy mną, a tatą. Nie powiem, że było mi niesamowicie przykro z powodu tego co się wydarzyło. Po prostu, jak do tej pory trzymaliśmy się od siebie z daleka, on odpowiadał za siebie, a ja starałem się wyłgać z potencjalnych kłopotów aby ojciec nie musiał się nimi kłopotać. Nie był to typowy stosunek ojciec-syn. Wielokrotnie  łapałem się na tym, że rozmyślałem nad ucieczką. W jego towarzystwie czułem się jak intruz, ktoś niechciany. Myślałem, że wypadek będzie miał działanie długofalowe, lecz myliłem się.
-W końcu się na coś przydałem, nie? - odparł nie odrywając wzroku od drogi.
Nie mogłem uwierzyć w to co usłyszałem. Do niego nic nie dociera! On jest kompletnie pozbawiony jakichkolwiek ojcowskich odruchów!
-Przydałeś się mówisz...no super!
Spojrzał na mnie chyba tylko dlatego, że wjechaliśmy na podjazd domu.
-Coś nie tak? - jego skonfundowana mina pozbawiła mnie resztki cierpliwości.
-Nie skąd, nic takiego! No może po za tym, że twojego SYNA, bo dla twojej wiadomości masz syna, złapano na paleniu. Może gdybym zapalił tą fajke na lekcji, to otrzymał bym od ciebie jakąś żywszą reakcje!
-To według ciebie co powinienem zrobić? - spytał, nieco podnosząc ton.
-Nawrzeszczeć na mnie! Dać szlaban i wysłać do pokoju, cokolwiek!
-Masz szlaban! - oznajmił niespodziewanie.
-Tato, ty nic nie rozumiesz! - ogarnęła mnie nagle niemoc i zgroza. Jak można być takim pozbawionym uczuć monstrum. - Nic z tego "tato". Nie mam zamiaru cię uczyć ojcostwa. Rób co chcesz...
Wyskoczyłem z samochodu, jakby mnie goniła wataha wilków. Nie odpowiadając na powitanie Izy wbiegłem schodami na piętro domu i już miałem otworzyć drzwi, gdy niespodziewanie tuż zza nich usłyszałem cichą, senną melodię wygrywaną na gitarze. Gdy moja dłoń spoczęła na klamce, struna jęknęła smętnie i zamilkła.
Zostawiłem włączony odtwarzać - z tą myślą, naprałem na drzwi. Jednak pomyliłem się i to bardzo. Przy biurku stał oparty prawą nogą o krzesło chłopak - w moim wieku, może nieco ode mnie młodszy. Miał długie do ramion czarne włosy, w oczach skrzył się ognik. Blade usta zaciskał zdenerwowany, a ja dostrzegłem w nim jakieś nadludzkie podobieństwo do Grudzkiego. Ta sama maniera ruchów, arogancki wyraz. W rękach ściskał moją starą, nieużywaną od lat gitarę.
-Miało cię tu nie być - wyszeptał, dramatycznie intruz, tworząc prawdziwy paradoks.
-No co ty nie powiesz? - odparłem z ironią, sięgając po stojący nieopodal szklany wazon.
-Spokojnie, spokojnie wszystko ci wyjaśnię - dodał widząc co zamierzam. Gitara spoczęła na biurku.
-Mam cholerną nadzieje, że to zrobisz. - Zbliżyłem się do niego i pewnie na tym polegał mój zasadniczy błąd. Coś zamigotało mi przed oczami i poczułem, że lecę w tył. Straciłem wątek. W głowie poczułem przytłaczającą pustkę i czarna zasłona nasunęła mi się na oczy.
A więc kolejny fragment. Tworzenie tego przychodzi mi z niejaką łatwością choć żałuję, że tak daleko odbiega to od mojej wizji mnie samego i mojej koncepcji pisarstwa.
Mam nadzieję, że jest okej.
© 2012 - 2024 MyWordsItsMe
Comments15
Join the community to add your comment. Already a deviant? Log In
Avarati-Elvo's avatar
Trochę literówek, źle postawionych lub brak przecinków, takie tam dupy pierdoły.
Zostawiłem włączony odtwarzać - chyba chciałeś napisać "odtwarzacz".
W sumie, ten tekst jest tak naprawdę o niczym, ot co, jeden dzień wycięty z życiorysu.

Ponarzekałam, ale teraz muszę pochwalić.
1) Za świetne dialogi
2) Za ironiczne wstawki
3) Za bardzo ciekawych bohaterów
4) Za to, że ten tekst jest o niby niczym, czasami trzeba przeczytać coś normalnego
5) Za chłopca z gitarą i za bardzo interesujący koniec

I mówisz, że to dupa-tekst, a naprawdę jest dobrze :)